20 października 2011
Za oknem głucha, ciemna noc. Trzeba wstawać. Obmywam twarz
zimną wodą, patrzę w lustro… J Dzień Dobry, dziś czeka Cię długa droga.
Idę do Kaplicy na Mszę Święta. Na zegarze 4.00. Odprawiam
wraz z ks. Mariuszem – on też rozpoczyna Misyjną Drogę. Na lotnisko odwozi nas
sam „strażnik” CFM. Za szyba samochodu Warszawa jeszcze rozświetlona
latarniami, choć tu i ówdzie budzi się ze snu. No to… trzymajcie się chłopaki… Graba na pożegnanie. Pozostaje tylko
odprawa no i wylot.
Start z Warszawy według planu - godz.07.05 - lot spokojny i przesiadka
w Paryżu. Trochę nam zajęło znalezienie
odprawy na lot do Limy ale się udało. Z
godzinnym opóźnieniem odlatujemy, kierunek Lima. Teraz tylko trzeba nam
przetrwać lot (12 godzin w powietrzu).
Świat z wysoka wygląda inaczej. Początkowo jeszcze widać
szachownicę pól, wiosek i miast, lecz wkrótce wpadamy w chmury. Jakby mleko
rozlało się za oknem. Nie trwa to jednak długo i już widać błękit czystego
nieba a pod nami pierzyna białych chmur szczelnie
otula to co pod nami. Każdy przeżywa lot na swój sposób. Próbuję zająć czymś
myśli ale nie wychodzi mi to zbyt dobrze. Obserwuję to co za oknem. Już
jesteśmy nad oceanem… Lekka zadumę przerywa stewardesa serwująca posiłek,
rzeczywiście trochę zgłodniałem. No nie jest to kuchnia mamy, ale zawsze coś. Wskazówki
swoim tempem biegną po tarczy zegara odmierzając czas. Jeszcze parę godzin, damy
radę. Korzystając z okazji wstaje z miejsca, by rozprostować kości, w życiu
tak długo, bez przerwy nie siedziałem na jednym miejscu. Rozmawiam z kompanem o
tym i owym a czas, swoim tempem powoli ale systematycznie upływa. Czasem
chciałoby się przyspieszyć ten czas ale nic z tego bo ów czas ma swój czas.
Tymczasem nowa atrakcja za oknem. Amazonia, zielono pod nami
się zrobiło i jakoś serducho radośniej zabiło. Jest i Amazonka, nawet z tak
wysoka wygląda okazale. Majestatycznie przecina szeroką ławą tę zieloną krainę.
Wijące się liczne dopływy tworzą jedyny w swoim rodzaju niezwykle piękny obraz.
Jaka szkoda, że pierzyna chmur ponownie otuliła ziemię. To był widok, będzie co
wspominać.
Jaśnie Pan Zegar wskazuje że już blisko J rzut oka za okno, zgadza się, musi
być blisko, bo widać pod nami Andy. No… to… hmm…. Taaak. - Widzisz, to będzie Twój dom na najbliższy czas. Wielkie, surowe i
po horyzont.
Pada komunikat, że podchodzimy do lądowania. Że tak powiem, no w
końcu, ileż można siedzieć.
W oddali już widać Limę. Zataczamy koło i
spokojnie bezproblemowo siadamy na płycie lotniska. Nie ma jak na ziemi J Teraz trzeba tylko odebrać walizki
i … no właśnie i co dalej? Pewni ludzie
obiecali nam, że będą czekać, więc bez obaw, z pewnością zatroszczą się o nas.
Czekamy na walizki, taśma ruszyła… mam jedną… i drugą. Czekam na Marusza, on z
kolei czeka na swoje walizki. No… jest jedna… a gdzie druga…. Czekamy… czekamy…
czekamy, już wszyscy odebrali swoje walizki i sobie poszli, a my czekamy… oho nie
ma…
 |
...a wózeczek Marusza pusty |
Disculpe señor, no he
recibido mi segunda maleta. - Un minuto por favor… Czekamy…
jest!!! - samotna na taśmie, ostatnia, to się nazywa mieć szczęście. Najważniejsze jednak, że jest. Przechodzimy ostatnią
odprawę i wchodzimy na halę oczekiwań. Obrazek jak z filmu J pełno ludzi z tabliczkami, kto i
na kogo czeka.
Do mych uszu dociera znajomy głos: Pablo, Pablo estamos aqui…, tak, tak, to roześmiana od ucha do ucha ekipa powitalna. Zrobiło się miło.
Lima…, uff… naprawdę jestem w Limie, na peruwiańskiej ziemi. Tak
oto staje się faktem początek Nowego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz