poniedziałek, 11 lutego 2013

Pamięci tragicznie zmarłego ks. Mariusza Graszka


Nad brzegami…

Młody byłeś, gdy Mistrz Cię uwiódł
Nad brzegami jeziora mazurskich wód

Z miłością spojrzał, nie trzeba było słów
Tak historia sprzed wieków powtórzyła się znów
Żegnając ojca wyszedłeś ze swej łodzi, by inny rozpocząć łów

Od łona matki Stwórca do tego Cię sposobił
Odtąd ludzi będziesz łowił

Z otwartym sercem, szczerze i oddanie
Choć to niełatwa droga, podjąłeś  wezwanie
Niech Twoja Boże wola się stanie

Po różnych wodach prowadził Cię Pan
Taki był zbawczy Jego plan
I niosłeś dzielnie łaskę Chrystusowych Ran

Powołania łódź zaniosła Cię aż w daleki andyjski kraj
Misyjną posługą  ukazywałeś ludziom Raj
Sieć zarzucałeś każdego dnia pokornie wołając: Boże dobry połów daj

I nie szczędził łaski za misyjny trud
Miłosierny Pan wszelkich wód

Dziś jak echo zabrzmiały znane Ci słowa
ks. Mariusz - CFM, Warszawa 2010
Pójdź za Mną - lecz inna ich wymowa
Wystarczy twej pracy - Misja spełniona
Zostaw swe sieci i pójdź w Me ramiona

Już teraz dane Ci przekroczyć niebiańskiej wody brud
Wierny Kapłanie Mazurskich wód


Pamięci ks. Mariusza Graszka – misjonarza z Boliwii

Msza Pogrzebowa w Oruro



Wdzięczny za dar wspólnie przeżytego czasu w CFM,
współbrat w misyjnym posługiwaniu
Ks. Paweł Chudzik - Peru
Pampas, 10. 02. 2013



Trudno jest po ludzku przyjąć tę prawdę, że śmierć jest początkiem nowego, lepszego życia, ale tak jest naprawdę.
Jest tak, bo Chrystus umarł i zmartwychwstał, abyśmy i my żyli.
Sensem naszego życia na Ziemi, jest więc, tak żyć, by po śmierci móc żyć z Chrystusem. 
Oto tajemnica Powołania każdego z nas.
Tak właśnie żył ks. Mariusz, zawsze uśmiechnięty i gotowy służyć pomocą, spełniając jedynie swoje Powołanie.


Ks. Mariusz Graszk w dniu 09 lutego br. zginął w wypadku, niosąc pomoc innym, w okolicach Oruro w Boliwii.
 Niech spoczywa w Pokoju wiecznym

Rodzicom i rodzeństwu składam najszczersze wyrazy współczucia i zapewniam o swojej pamięci w modlitwie. 

wtorek, 5 lutego 2013

Mała Czarna...


W dzień taki jak ten,  gdy za oknem hula wiatr, a słońce ledwie zza chmur się przebija, nic tak dobrze nie poprawia nastroju, jak „mała czarna”.


Siedzę właśnie nad filiżanką takowej, zwyczajnej – niezwyczajnej kawy. Ten aromat, ten smak… hmm… to jest to...

Tak, wiem, o gustach się nie rozmawia i nikogo nie będę przekonywał do picia czy nie picia tego „czarnego napoju” – sprawa gustu.

Jednak kawa, która piję jest niepospolita i warto o niej kilka słów powiedzieć.

Rośnie w Andach Centralnych, a dokładnie w Matibambie, dojrzewając na słonecznych zboczach pięknych gór, gdzie błękit nieba przeplata się barwami gromad skrzeczących papug.  W tym sprzyjającym klimacie, ciepłym i wilgotnym (zaledwie 1400 -1800 m.n.p.m.) „rodzi się” kawa z mej filiżanki.

Kiedy owoce już dojrzeją, miejscowi ludzie zbierają ziarna do koszów i zanoszą do swoich nieco wyżej położonych domów (2200 m.n.p.m.), by poddać je dalszej „obróbce”. 

Po lekkim podsuszeniu, każde ziarenko obierają ze „skorupek” i poddają pierwszej selekcji – taka troska o jakość „Q” J
Po tym elemencie procesu odbywa się jego najważniejsza część – mianowicie „palenie”. W odpowiednio przygotowanym miejscu, z paleniskiem i naczyniem do wypalania, wyspecjalizowana w tym fachu kobieta siada sobie w kucki i zabiera się do tego arcyważnego dzieła, dla późniejszego smaku i aromatu palonej kawy.
W nagrzane na palenisku naczynie sypie odpowiednią ilość ziaren i się zaczyna… „palenie” kawy – Taaak… więc tak to wygląda… J
Pani, co zna się na tym, zręcznym kolistym, jednostajnie miarowym ruchem, miesza nieustannie „palone” ziarna kawy, swoim zgrabnym „mieszadłem”, tj. zwykłym patykiem, co jakiś czas „poprawiając” ogień w palenisku.
Proces trwa kilka chwil, trudno dokładnie określić (ok. 10 -15 min) wszystko zależy zapewne od wielu czynników, jednak najważniejszym jest wprawne oko „Palarki” i jej wyczucie czasu – ona najlepiej wie, kiedy kawa jest właściwie „wypalona”. Opróżnia więc naczynie, wysypując gorące ziarna kawy na przygotowaną tuż obok matę, by później nieco, już ostygłe ziarna wsypać do „firmowego” worka. Do palenia czeka jeszcze sporo ziaren, wiec pani Palarka nie marnując czasu, wprawnymi ruchami,  z uśmiechem na ustach zabiera się do całego procesu od nowa.

I proszę mi wierzyć, w tych prostych warunkach, prostymi narzędziami i niezwykle prostym sposobem  przygotowana tutaj kawa nie ma sobie równych – głęboki czarny kolor, „ziemisty” aromat i smak i prawdziwa moc. Parzona w specjalnym czajniczku roztacza przyjemną woń, co dodatkowo wyostrza apetyt na ten napój. Można ją pić bez rozcieńczenia przegotowaną wodą – jest wtedy niezwykle mocna lecz ma nieco gorzkawy posmak. Za to z odrobiną wody traci tę nutkę goryczy i zyskuje swój oryginalny i niepowtarzalny smak.
Smakoszom kawy muszę wyznać jedno: wszystkie jakieś tam...cobsy, …mayry, …edrosy, czy …emki i wszystkie inne wysiadają.
No cóż czas na „małą czarną” wraz z ostatnim łykiem niestety się kończy, trzeba wracać do swoich codziennych zajęć, lecz w jakże odmiennym nastroju, nawet słońce zza chmur zdaje się bardziej uśmiechać J


P.S.  

 A jeśli ktoś z Was będzie miał okazję być w rejonach Matibamby, niech da się skusić na tę odrobinę przyjemności. Jestem przekonany, że ten kto spróbuje tutejszej kawy, przyzna mi rację, że tutejsza kawa jest jedną z najlepszych na świecie.  Nieliczni szczęśliwcy będą mieli taką okazję w Polsce, kiedy przyjadę na urlop – kawa z Matibamby ma pewne miejsce w mojej walizce.


Pozdrawiam i życzę zawsze smacznej kawy J

Papieska Intencja Misyjna

Sierpień

Aby Kościoły partykularne kontynentu afrykańskiego, wierne przesłaniu ewangelicznemu, przyczyniały się do budowania pokoju i sprawiedliwości.