wtorek, 27 grudnia 2011

No i po Świętach…


Tak naprawdę to nie wiem co i jak mam opisać z tych wszystkich doświadczeń tegorocznego przeżywania świąt –pierwszych na misjach. Jedno powiedzieć mogę z całą pewnością, był to dla mnie „inny” czas.
„Inny”… hmm, no właśnie. Co znaczy „inny”? Czy „inny” dlatego, że z dala od rodzinnych stron, od bliskich, bez całej otoczki polskiej tradycji świąt?
Tak, po części dlatego, ale też złożyły się na to tutejsze realia.
Trzeba tu na początku uzmysłowić sobie kilka spraw. Tu, gdzie jestem mamy do czynienia z terenem misyjnym. A to oznacza, że wiara, choć jest, to niejednokrotnie bywa nieugruntowana, „płytka” i obarczona ignorancją – składa się na to wiele spraw, o których napiszę może innym razem. Poza tym, mamy tutaj zupełnie inne tempo życia związane z klimatem (inny cykl roczny) oraz spuścizną tutejszej  historii, tradycji i kultury. To tylko najważniejsze kwestie, które trzeba choć trochę sobie uświadomić, by nabrać odpowiedniego dystansu do wielu tutejszych spraw, które nas mogą dziwić, zaskakiwać, budzić niezrozumienie i może nawet niektórych gorszyć, czy oburzać.
Bez uświadomienia sobie wszystkich tych spraw, można tu bardzo łatwo wydać mocno krzywdzące oceny – a nie o to przecież chodzi, by „coś” oceniać (z naszego tylko punktu widzenia), ale by próbować zrozumieć.
Jakie jest zatem przeżywanie świąt w moim rejonie? Wygląda to różnie w zależności od miejsca, w miasteczku wygląda to inaczej niż na wsi.
Generalnie ważną dla wielu ludzi jest tutaj msza święta zawsze przed północą, zwana „Misa de Gallo” (nasza Pasterka)– odprawiana przeważnie o godz. 22.00 Ludzie przynoszą na tę mszę figurki Dzieciątka Jezus, układają je przed ołtarzem i przed Szopką Betlejemską – oczywiście obowiązkowo trzeba je poświęcić dużą ilością święconej wody. Po mszy wszyscy wracają do swych domów na uroczysta kolację. Głowa rodziny składa wszystkim świąteczne życzenia i układa poświęconą w czasie mszy figurkę do wcześniej przygotowanej w domu szopki. Szopka Betlejemska jest tu bardzo popularna, dużo bardziej niż Arbol de Navidad, czyli choinka. Szopki stawia się chyba w każdym domu, w szkołach, w urzędach, w sklepach, w ważniejszych miejscach życia publicznego, np. w rynku (często można spotkać szopkę na wolnym powietrzu – przed urzędem, szkołą, czy ważniejszym placu). W czasie kolacji głównym daniem jest indyk, nie może też zabraknąć Panetonu – świątecznego ciasta (coś jak nasza „Babka z rodzynkami”, choć w smaku zupełnie inna), oraz czekolady. Stałym punktem świętowania są też sztuczne ognie i petardy. Popularne jest także w tym czasie (zwłaszcza krótko przed świętami, bądź w same święta obdarowywanie dzieci prezentami, głównie są to zabawki i słodycze (szkoda, że jest to w sumie jedyny dzień w roku, kiedy w ten sposób pamięta się o dzieciach). Jak można się domyśleć świętowanie trwa do późna i dlatego nie dziwi fakt, że następnego dnia udział we mszy jest już mniejszy (trzeba przecież trochę odpocząć). 
Poza tym wszystko toczy się tutaj normalnym rytmem dnia. Tak więc spokojnie można zrobić zakupy, zwierzynę wyprowadza się na pastwisko, idzie się w pole by „obrobić” ziemniaki, czy kukurydzę, bądź też zająć się  podregulowaniem, bądź naprawia np. moto-taxi, itp. zajęcia. 

Świętowanie na wsi wygląda skromniej – udział we mszy jest już znacznie mniejszy (kilka, kilkanaście osób dorosłych i trochę więcej dzieci), jest kolacja (pewnie uboższa niż w mieście), są petardy, głośna muzyka i piwo (niestety). Rano na mszy mniej osób niż w nocy. Ludzie bardzo szybko wracają do codziennej rzeczywistości. (np. kilka osób rano przyszło do kościoła z kilofami i motykami, pokłonili się Dzieciątku i poszli do swojej ciężkiej pracy w polu – trzeba przecież z czegoś żyć i zwierzynę na pastwisko wygnać i dach załatać i pranie zrobić, bo ładnie słonko świeci i szybko rzeczy będą mogły wyschnąć). O drugim dniu świąt nie ma mowy. 

W całym okresie poświątecznym wiele rodzin „zamawia” mszę świętą - „Bajada de Niño Jesus” („schowanie Dzieciątka Jezus”) – z prośbą o bł. dla całej rodziny „swojego” Dzieciątka.

I zasadniczo, to by było na tyle, ze świętowania u nas.

Moje wrażenia świąteczne? Hmm…

Uroczysty obiad z ks. Robertem oraz tymi którzy nam pomagają na plebani -(delikatna zupka z makaronem – rosół to nie był na pewno J) i pstrą gotowany (byłem w tym czasie na diecie), pozostali jedli ceviche –tradycyjne danie Peru z surowej posiekanej ryby zalanej sokiem z cytryny i dodatkiem warzyw. Po obiedzie ruszyłem w drogę do swojej parafii w Salcabambie – początek obiecujący – wymiana koła po złapaniu gumy – później było trochę lepiej, tylko 3 godz. jazdy po wybojach i byłem na miejscu w Quisuar. 
Po wysprzątaniu kaplicy (dzieci spisały się znakomicie) odprawiłem pierwszą tego dnia tutejszą Pasterkę – „Misa de Gallo” (było dużo dzieci i kilka osób dorosłych – z aktywnym udziałem we mszy trochę krucho ale najważniejsze, że przyszli). Po mszy były cukierki dla dzieci, no i w drogę do Salcabamby. Kościół był wysprzątany i przystrojony dwiema choinkami, była też i szopka, tylko ludzi trochę brakowało, przyszło 5 osób. Rano po śniadaniu z puszki (tuńczyk był  naprawdę pyszny) pełen nadziei, że będzie więcej ludzi na mszy udałem się do kościoła. Rzeczywiście było trochę lepiej – 7 osób dorosłych i 3 dzieci. Dla sprawiedliwości trzeba wspomnieć, że były to msze świąteczne po dwóch latach przerwy (z powodu braku księży), a do tego, od rana nie było prądu we wsi i nie było jak "zwołać” ludzi (dzwony z „taśmy” nie działały). W kolejnej wiosce msza się nie odbyła, bo nikt nie przyszedł – dlaczego? - prawdopodobnie człowiek, który miał powiadomić wioskę, zapomniał to zrobić L.

Tak  wiec wróciłem do Pampas. Usiadłem przy naszej choince. Z Internetu puściłem polskie kolędy, trochę sobie pośpiewałem – byłem sam, bo ks. Robert jeszcze nie wrócił z wioski, gdzie miał ostatnią tego dnia mszę - był więc czas, by trochę pomedytować. O 20.30 wrócił ks. Robert, wiec można było zasiąść do stołu i zjeść wspólną kolację – bo przecież dobrze jest coś zjeść we święta J

Jaki to był dla mnie czas??? Był „inny” niż codzienny, bo przecież Chrystus się narodził, przyszedł na świat, aby nas zbawić. Tą prawdą trzeba nam żyć i te Prawdę trzeba nam głosić zawsze, wszędzie i każdemu.

piątek, 23 grudnia 2011

Świąteczne Życzenia


Wśród zwykłej codzienności
Przepełniony ogromem Miłości
Wszechmocny Bóg w naszym Świecie
Zagościł jako małe Dziecię
Dla pasterzy i królów znakiem gwiazda była
Oto Panna Czysta porodziła Syna
W Betlejem zrodzony Wielki Boga Syn Jedyny
Zbawiciel całej ludzkiej rodziny

Ciesz się i Ty człowiecze drogi
Otwórz serca swego progi
Niech Twoje życie Betlejem się stanie
Ułóż czym prędzej Dziecię Jezus w Twej Miłości sianie
Ks. Paweł Chudzik



Wszystkim czytelnikom bloga składam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Narodzenia Pańskiego.  
Niech Słowo, które stało się ciałem zamieszka w Waszych sercach 
i błogosławi na każdy dzień.
ks. Paweł     J



P. S.
Wielkie dzięki za pamięć i wszystkie życzenia, które otrzymałem od wielu z Was. 


czwartek, 22 grudnia 2011

Święta tuż, tuż…


Choć wiele tysięcy kilometrów dzieli Peru od Polski i klimat i kultura inna, to kalendarz jednak ten sam.
Święta Narodzenia Pańskiego po raz kolejny odkryją przed nami tajemnicę Bożego Wcielenia - „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”. Tę radosną nowinę trzeba nam głosić zawsze i wszędzie, głosić słowem i życiem – to zadanie nie tylko  misjonarza ale każdego chrześcijanina. Oby ludzie, którzy nas spotykają na drodze swojego życia zawsze widzieli w nas świadków Chrystusa.

W polskich domach przygotowania do świąt z pewnością idą już pełną parą. Ostatnie zakupy, sprzątanie, już karpik w wannie sobie pływa, zapach przygotowywanych potraw i placków unosi się po domu i choinka czeka już na swe przybranie… ŚWIĘTA.

Dla misjonarza to szczególny czas – daleko od domu, od rodziny, w innej kulturze, w innym klimacie, często sam przy wigilijnym stole. Jednak zawsze myślami blisko swych rodzinnych stron. I nie tylko myślami J smakiem potraw też. 
Przynajmniej tych niektórych J Będą więc krokiety z barszczykiem i  zupa grzybowa, jedynie zamiast karpia będzie pstrąg.  Choinka już ubrana i szopka postawiona… tylko czekać na pierwszą gwiazdkę…J - z tą gwiazdką trochę przesadziłem. 
J  krokiety w ręku ks. Krzysztofa


Wigilijną Kolację zjemy w Pampas trochę wcześniej, a po niej w drogę - muszę dojechać do swojej parafii w Salcabambie - w święta, więc będę sam z moimi parafianami –podobnie jak Ks. Krzysztof, który już wyjechał do swojej parafii. W pampas zostanie jedynie ks. Robert – cóż taki już los misjonarza.




Będzie też uroczysta Pasterka, czyli Misa de Gallo - „msza koguta” a po niej spotkanie z parafianami. No a później zjem przywiezionego ze sobą krokieta, zaśpiewam polską kolędę, cieplutko wspomnę klimat „polskich świąt”, podziękuję Dobremu Bogu za kolejny dzień i … będę czekał na piękny sen J

niedziela, 11 grudnia 2011

Dzień za dniem…


Szybko mijają te dni w mym „nowym świecie”. Każdy inny, każdy wypełniony nowymi wyzwaniami i doświadczeniami. Jedne są lepsze,  inne gorsze. Cóż, takie właśnie jest ŻYCIE.

W ostatnich dniach w parafii mieliśmy Nowennę do naszej Pani
La Virgen Purisima, Patronki Pampas. Były codzienne msze
z kazaniem i modlitwą do naszej Patronki. A na koniec była oczywiście uroczysta procesja ulicami naszego miasteczka, ma się rozumieć z orkiestrą, petardami i okrzykami na cześć naszej Patronki - tego nie da się opisać, to po prostu trzeba zobaczyć i przeżyć. Poza tym jak zawsze: chrzty dzieci i dorosłych, Pierwsze Komunie, śluby, pogrzeby, codzienne msze święte.

Do naszej kancelarii parafialnej przychodzą ludzie z odległych wiosek, by zaprosić księdza na fiesty ku czci ich Patronów, albo by zamówić zbiorową mszę za zmarłych (tych od ostatniej wizyty księdza), połączoną od razu z chrztami i ślubami – wszystko w jednym dniu, bo nie wiadomo kiedy znów nas zaproszą.
Tak wiec kalendarz na najbliższe tygodnie szybko się wypełnia. Będzie zatem wiele dalekich wyjazdów, czasem z noclegiem, gdzieś u ludzi ze wsi (to coś nowego dla mnie).
Muszę tu dopowiedzieć, że zaproszenie księdza do wioski to bardzo istotna sprawa, bo to znaczy, że ludzie będą oczekiwać na księdza i będą przygotowani na mszę, chrzty, śluby, itd., (jednym słowem – wszystko, co możliwe). Bez zaproszenia ksiądz nie ma po co przyjeżdżać do wioski, bo i tak nikt nie przyjdzie na mszę – każdy ma bowiem swoje zajęcia z których żyje i te są w tym momencie ważniejsze od tego, że ksiądz przyjechał.
Bez ZAPROSZRNIA nie wiele można zdziałać.

Grudzień u nas to czas początku pory deszczowej. Trochę z opóźnieniem, ale już się zaczęło. Deszcz popaduje coraz częściej i obficiej. Zrobiło się nieco zimniej. Słońce najczęściej przysłonięte grubymi chmurami, tym bardziej cieszy chwila, gdy chmury ustępują i można chłonąć ciepło słonecznych promieni i radować oko widokiem majestatycznie wyglądających gór.
Wystarczyło zaledwie dwa dni mocniejszego deszczu i droga do Salcabamby nie przejezdna - zeszły lawiny błotne – a tu ciągle pada. Mam nadzieję, że w najbliższych dniach pogoda nieco się poprawi i naprawią drogę, bo w piątek mam zaplanowaną
I Komunię Świętą w jednej z wiosek przed Salcabambą. Wszystko się okaże w najbliższych dniach.

A na naszym wieńcu adwentowym zapalona już trzecia świeca. I w sumie, to jedynie ten wieniec przypomina mi Adwent, ten który znałem do tej pory - Roraty, dzieci z lampionami, rekolekcje, atmosfera zbliżających się świąt, zapach pieczonych pierników…, pozostaje tylko wspomnienie. Z obecnej perspektywy  mogę wyraźniej zobaczyć wartość tego Czasu przeżywanego w Polsce.
Niezależnie jednak od szerokości i długości geograficznej, czy zwyczajów i tradycji adwentowych wymiar Adwentu jest jeden i ten sam. To czas duchowego przygotowania, by Bóg mógł narodzić się w sercu każdego z nas.

Adwent – jakże misyjny to czas J

Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam: radujcie się!                 […] Pan jest blisko! O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w  modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem.      A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie.
                                                                                                                (Flp 4, 4 – 7)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

W tak zwanym między czasie…


Nie samą pracą człowiek żyje. 
Bywa, że jest czas wolny, a jeśli już jest, to koniecznie trzeba go wykorzystać w możliwie najlepszy sposób. Jak??
Każdy ma swój sposób na odpoczynek i relaks. Ale najlepszy to ten, który łączy przyjemne z pożytecznym. Najlepszym sposobem na to jest OGRÓDEK.

Nie ma to jak smak własnych pomidorków czy ogóreczków, zwłaszcza kiszonych. Tak wiec wspólnie z ks. Krzysztofem, który szczęśliwie wrócił z urlopu rozpoczynamy nowy sezon w naszym ogródku.
Nasiona z Polski przywiezione, wiec nie ma na co czekać…
 




CDN…

czwartek, 17 listopada 2011

Pierwsza wizyta w Salcabambie



Uffff..., 
to była jazda... 
a jakie widoki.... 
no i parafia... :)


Do parafii w Salcabambie jedzie się po dzikich zboczach cudnie wyglądających gór. 

Droga miejscami jest bardzo wąska, tak że nie ma szans na wyminiecie się pojazdów, jeden zawsze musi ustąpić, tzn. wycofać się do miejsca gdzie mijanka jest możliwa. Poza tym, droga ta ma jeszcze jedną właściwość – w wielu miejscach po jednej stronie ma ścianę skał a po drugiej przepaść, co dodaje smaczku jeździe. 

Dodatkowe niebezpieczeństwo stanowią osuwiska skalne i lawiny błotne, które zwłaszcza w porze deszczowej często „zrywają” drogę na wielu odcinkach uniemożliwiając dojazd bądź wyjazd z poszczególnych miejscowości w parafii. Niestety większość dróg na terenie parafii ma tę przypadłość. Jazda autem po tych drogach za każdym razem dostarcza wielu wrażeń (za radą doświadczonego już misjonarza do auta muszę więc zapakować kilof, łopatę i linę, bo to zawsze może się przydać).
Nie muszę chyba dodawać, że widoki z trasy są po prostu bajeczne. I tak przez 2.30 godz., bo tyle (oczywiście przy dobrych warunkach pogodowych), trwa miej więcej trasa z Pampas do Salcabamby. Gdy pojawią się jakieś „niespodzianki” po drodze, albo pada deszcz trzeba jechać trochę dłużej, a czasem trzeba po prostu zawrócić).

Sama miejscowość Salcabamba to niewielka wioska, położona na zboczu góry na wysokości 3100 m npm.,  liczaca niespełna 2 000 mieszkańców. Cała parafia liczy, wg znanych mi danych, 40 miejscowości  (ok 15 tyś. mieszkańców).

Zaraz po wjeździe do wioski uwagę przykuwa piękny nowy kościół. Wybudował go mój poprzednik ks. Norbert Herman – diec. opolska. Patrząc na kościół i będąc w jego wnętrzu ma się wrażenie jakby było się w Polsce. Ks. Norbert zadbał o każdy szczegół w tym kościele i chwała mu za to – kawał dobrej roboty. 

Zresztą podobnie rzecz się ma z plebanijką, która również zbudował z wielką pieczołowitością. Jest mała ale piękna (kuchnia, łazienka i sypialnia, która pełni też rolę małej pracowni). Jest też mały ogródeczek, garaż i dom parafialny w którym jest sala spotkań, łazienka i dwa pokoje gościnne.
Krótko po wybudowaniu Kościoła ks. Norbert wyjechał jednak z Peru zostawiając parafię przygotowaną i urządzoną do pracy duszpasterskiej dla swego następcy. Niestety brak księży sprawił, że przez 4 lata nie było tu proboszcza – parafia była obsługiwana jedynie przez ks. z Pampas. Prze te lata o Kościół i plebanię dbał nauczyciel religii - trzeba przyznać robił to całkiem dobrze, zresztą ciągle to robi, bo ja mogę tylko dojeżdżać do tej parafii od czasu do czasu, bo na stałe jestem w parafii w Pampas, gdzie normalnie posługuję w sposób stały. Biskup polecił mi jednak przez ten najbliższy rok „zapoznawać” się z moją nową parafią, co też z chęcią czynię.

Teren parafii jest bardzo rozległy i zróżnicowany. Wysokość od ok 2000 m. npm. do sporo ponad 4000 m. npm. Góry i doliny. Klimat od wysokogórskiego do subtropikalnego (tzw. seca selva)
Z dojazdem, jak już wspomniałem nie jest łatwo. Z powodu wysokich i czasem niedostępnych gór jak i z powodu rzeki Mantaro nie ma dróg łączących poszczególne miejscowości należące do parafii. Trzeba więc nieraz jechać drogą okrężną, co zajmuje wiele, wiele godzin w aucie. Do 2/3 parafii lepiej mi dojechać z Pampas niż z Salcabamby, bo mam znacznie mniej godzin jazdy i bezpieczniejsza droga (tylko ok 6.30 godz. – z Salcabamby byłoby ok 9). Do kilku wiosek ostatni etap trzeba pokonać pieszo – ale nie więcej jak godzinę drogi.
Tak więc powoli poznaję moją rozległą i pięknie położoną parafię. Ale duuużo jeszcze mi zostało…

PS. Stad moje opóźnienia z kolejnymi wpisami. 

wtorek, 15 listopada 2011

Owoc Rekolekcji Kapłańskich


Czas rekolekcji jest zawsze czasem szczególnym dla mnie - bo to czas święty.

Tegoroczne rekolekcje były dla mnie szczególne jeszcze z dwóch powodów: Po pierwsze, były prowadzone w języku hiszpańskim, a po drugie..., ale po kolei.
Rekolekcje kapłańskie, bo o nich mowa, odbywały się w Huancavelice – stolicy naszej diecezji, a mówiąc jeszcze dokładniej, w sercu tej diecezji, tj. w seminarium duchownym. Trwały od poniedziałku do piątku – jak można zauważyć na planie rekolekcji, był to bardzo intensywnie wypełniony czas. Ten czas jest jednak nam kapłanom niezbędny, aby właściwie spełniać naszą posługę, aby jeszcze bardziej przylgnąć do Boga.
W trakcie tych rekolekcji, po raz kolejny mogłem się przekonać, że w tym świętym czasie słowa nie są najważniejsze (bariera języka czasem dawała się we znaki), a liczy się czas spędzony z Bogiem. Zresztą klimat zacisznego seminarium, w otoczeniu gór i zieleni, służył temu znakomicie. 
To był naprawdę dobry czas wzrostu duchowego – szczegóły zostawiam dla siebie J

Poza sprawami duchowymi, był to dla mnie dobry czas, by poznać prawie wszystkich księży mojej obecnej diecezji – było nas 35 księży, w tym 5 misjonarzy z Polski, 3 Hiszpanów, pozostali to Peruwiańczycy. Musze przyznać, że przyjęli mnie nowego z dużą życzliwością i otwartością.
Równie serdecznie i życzliwie przyjął mnie mój nowy biskup z którym mogłem osobiście rozmawiać w czasie wspólnego obiadu. Pożyczył też błogosławionych owoców rekolekcji i pobłogosławił mi na trud rozpoczętej posługi misyjnej. Jak się okazało później, nie było to moje jedyne spotkanie z biskupem. Pod koniec rekolekcji bowiem poprosił mnie do swego gabinetu i po krótkim wstępie opisującym sytuacje diecezji, zwyczajnie wręczył mi dekret, w którym przydzielił mi zakres zadań i odpowiedzialności.

Takim oto sposobem, po niespełna trzech tygodniach pobytu w Peru zostałem mianowany po pierwsze wikarym w parafii San Pedro w Pampas (co nie było dla mnie zaskoczeniem – z taką intencją przecież przyjechałem do Pampas) oraz – i tu zaskoczenie było wielkie i nie tylko moje – po drugie, zostałem mianowany administratorem parafii de Nuestra Señora del Rosario w Salcabambie.  To ta parafia o której pisałem, że z powodu tzw. braków kadrowych, wraz z ks. Robertem i ks. Krzysztofem obsługiwaliśmy tę parafię, gdy była taka potrzeba duszpasterska.
Tym samym od dnia 09 listopada na mocy dekretu, ks. biskup poleca mi pełną opiekę duszpasterską nad ta parafią – Panie Boże Prowadź.

I tak oto w jednej osobie jestem i wikarym i prawie proboszczem J

Błogosławiony Owoc Rekolekcji - jakże namacalny i pokaźny – prawda???

poniedziałek, 14 listopada 2011

Dar Kapłaństwa


W kapłańskim życiu jest wiele momentów, które przynoszą radość, ale najbardziej cieszą serce te chwile, w których to kapłaństwo „się czuje”, kiedy można zobaczyć jak się ono realizuje. Bez wątpienia najbardziej uwidacznia się ono poprzez sprawowanie sakramentów i głoszenie Ewangelii.
 

W moim ośmioletnim posługiwaniu kapłańskim doświadczyłem wiele takich momentów, ale muszę powiedzieć, że praca misyjna pozwala odczuwać kapłaństwo znacznie bardziej.
Będąc na dużej parafii w Polsce sprawowałem Eucharystię, spowiadałem, chrzciłem, asystowałem przy zawieraniu małżeństw, udzielałem sakramentu namaszczenia chorych, głosiłem kazania, uczyłem religii - słowem robiłem to wszystko, co każdy ksiądz powinien robić, i Chwała Panu za to.  Jednak patrząc na to z obecnej perspektywy, to muszę obiektywnie stwierdzić, że w Polsce, gdzie wszystko jest w miarę poukładane, gdzie jest jeszcze wielu księży i działa się na polu jednak świadomej wiary, wszystko jest o wiele łatwiejsze. Człowiek działa w określonych ramach, mając jasne kryteria i swój zakres obowiązków i odpowiedzialności, jaką się otrzymało od przełożonych, czy samego biskupa.
Na misjach jest niby wszystko tak samo, a jednak całkowicie inaczej. Po pierwsze nie ma tu tak wielu kapłanów, po drugie, kapłanów jest mało i po trzecie, brak jest kapłanów. To zmienia całkowicie zmienia obraz pracy duszpasterskiej. Do „ogarnięcia” jest bardzo wiele miejscowości i wielka liczba ludzi - w moim przypadku to 100 miejscowości; liczba mieszkańców ok 70 tyś. i tylko dwóch księży - nie sposób wiec prowadzić duszpasterstwa w takim wymiarze i tak jak w Polsce. W żaden sposób nie da się przyrównywać zakresu obowiązków i odpowiedzialności.
Tu na misjach w każdej chwili „czuje się”, że jest się kapłanem. Ewangelia jest podstawą wszelkich działań liturgicznych i katechetycznych. Głosi się Ją słowem i życiem na każdym kroku – cały czas jesteś na oku wszystkich – nic się nie da „zagrać”, czy ukryć - musisz być po prostu autentyczny.

Jakie jest więc to moje misyjne życie kapłana? Wiele czasu poświęcam na odwiedzanie poszczególnych wiosek, nieraz jest to kilka godzin jazdy samochodem. Jadę tam, by zamienić z ludźmi parę słów, czasem zrobić krótką katechezę, później wyspowiadać, odprawić mszę świętą, udzielić chrztu, pobłogosławić małżeństwo, pomodlić się za zmarłych i poświęcić groby. 

W misyjnym posługiwaniu dużą pomoc stanowią nauczyciele religii, katecheci – mają tu  ogromną rolę do odegrania. To oni na co dzień są z ludźmi do których przyjeżdżam tylko raz w miesiącu, a czasem jeszcze rzadziej. To katecheci przekazują dzieciom Ewangelię (i nie tylko dzieciom), uczą je katechizmu, przygotowują do sakramentów świętych. Bez ich pracy byłoby nam trudno dotrzeć do wszystkich. Moja rola w tym, by koordynować i kontrolować pracę poszczególnych nauczycieli-katechetów oraz „przeegzaminować” dzieci i młodzież ze znajomości modlitw, głównych prawd wiary i  podstawowej wiedzy życia sakramentalnego. Czasem trzeba „coś” uzupełnić, wyjaśnić i douczyć, ale to wymaga już znacznie mniej wysiłku i czasu. Trudno mi nawet sobie wyobrazić ile czasu i wysiłku trzeba by dodatkowo poświecić, gdyby nie praca i zaangażowanie naszych nauczycieli-katechetów.

A zatem jeżdżę od wioski do wioski, by udzielać sakramentów i głosić Ewangelię. 

Bywa, że mszę świętą odprawiam czasem nawet pięć razy w ciągu jednego dnia – taka konieczność, gdy nie ma drugiego księdza L. Przed mszą oczywiście spowiadam, podczas mszy udzielam I Komunii Świętej, albo udzielam chrztu, albo asystuję przy ślubie, czy wszystkich tych sakramentów po kolei. Jeżeli chodzi o chrzest, to z racji znacznej ich liczby, chrztu udziela się raczej po mszy świętej. I choć trudno w to uwierzyć, to tylko przez jeden miesiąc udzieliłem tu, na misjach więcej chrztów niż w Polsce przez osiem lat (tylko jednego dnia było ich 28, w sumie to ochrzciłem już blisko 100 osób J). Tutaj po raz pierwszy w moim kapłańskim życiu mogłem celebrować uroczystość I Komunii Świętej (jak dotąd w ciągu miesiąca było ich już 6 J a przede mną jeszcze 4 takie uroczystości). Pobłogosławiłem na razie tylko jedno małżeństwo, ale tutejszy miesiąc ślubów dopiero nadchodzi J.

Co jeszcze przyniesie życie? Czas pokaże. Z pewnością wiele doświadczeń kapłańsko-misyjnych jeszcze przede mną, ale już teraz mogę powiedzieć – 
Serce rośnie, kiedy namacalnie czuje się dar Kapłaństwa w sobie.

I tylko jednego żal…, gdyby tak tutaj, było nas kapłanów trochę więcej…

Panie Żniwa poślij robotników na żniwo swoje, bo żniwo wprawdzie wielkie ale robotników mało.

niedziela, 6 listopada 2011

Krótka charakterystyka parafii


Parafia San Pedro w Pampas liczy ok 50 tyś mieszkańców rozsianych na znacznym obszarowo terenie w dolinie i po okolicznych zboczach gór. Do parafii przynależy 60 wiosek, w niektórych z nich są nawet małe kościółki, lecz w zdecydowanej większości są jedynie kaplice, głównie na cmentarzach.  

Opiekę nad nimi sprawują sami mieszkańcy, to od nich tak naprawdę zależy jak wygląda kościółek, czy kapliczka. Wysoko w górach albo gdzieś dalej od tzw. centrum, gdzie jest naprawdę biednie, kapliczki są bardzo ubogie i często zaniedbane (trzy ściany i jako takie zadaszenie, bez prądu, ławek i ołtarza – ten przynoszą ludzie, jest to zwykły mały stolik). Na szczęście są też znacznie lepiej wyglądające. Wszystkich jeszcze nie zdążyłem zobaczyć ale to tylko kwestia czasu. 


Główny kościół parafii to zarazem najstarszy w rejonie kościół pw. św. Piotra. W chwili obecnej jest w generalnym remoncie, który jeszcze trochę potrwa, ale za to, po renowacji będzie to zdecydowanie najpiękniejszy kościół w rejonie. Z  samej historii parafii, to niewiele jeszcze mogę powiedzieć z racji mojego krótkiego zamieszkiwania tutaj,  ale mam nadzieję, że to się wkrótce zmieni i będę mógł coś więcej napisać.

Poza parafią w Pampas, od czterech lat z powodu braku księży, obsługujemy też drugą parafię La Virgen de Rosario w Salcabambie.  Dojazd do Salcabamby  to dobre dwie godziny drogi  jazdy samochodem (jeśli nie pada deszcz).  Jest to parafia trochę mniejsza od tej w Pampas, tylko 40 wiosek z kościołem i kaplicami, co daje ogólną liczbę ok 20 tyś. mieszkańców. Niestety podobnie jak w Pampas jest to duży obszar do ogarnięcia, co pochłania wiele godzin spędzonych w aucie, zwłaszcza gdy trzeba dojechać do krańcowych wiosek. Najczęściej sprawa wygląda tak, że ten który jedzie obsługiwać parafię w Salcabambie musi tam przenocować, natomiast ten drugi zostaje na miejscu, tzn. w parafii w Pampas i jak można sobie wyobrazić też ma niezły młynek.
Na terenie naszych parafii nie ma dróg asfaltowych a jedynie szutrowe typowo górskie drogi , miejscami już bardzo zniszczone, co niestety wydłuża czas docierania na miejsce.  Nieocenioną pomocą jest dla nas wierny druh misyjnych szlaków, Toyota 4x4, bez niego byłoby  znacznie trudniej  z docieraniem na odległe krańce parafii (na koniu, osłem, bądź piechotą zajęłoby nam to ogromną ilość czasu – nawet trudno mi powiedzieć ile ale z pewnością dnia by zabrakło).
By dopełnić obraz powiem tylko, że do tej pory, przez ostatni rok w Pampas pracował jedynie ks. Robert Zając - diec. Tarnowska, któremu pomagał ks. Krzysztof Pawłowski - diec. Sosnowiecka - obecnie pracuje w sąsiedniej parafii w Surcubambie oddalonej od Pampas na 8 godzin jazdy samochodem - ciężko w to uwierzyć, ale wcześniej również i tę parafię obsługiwali księża z Pampas (obaj wyżej wymienieni). Z chwilą, kiedy pewne było, że przyjadę do Pampas,  ks. Krzysztof ostatecznie zdecydował się pracować w tej właśnie najbardziej oddalonej od Pampas parafii. Dzięki niemu do obsługi zostały nam tylko dwie parafie.
Obecnie zatem w Pampas jest nas dwóch i już czekamy na ks. Dariusza Flaka, przygotowującego się w CFM w Warszawie oraz na innych chętnych, którzy zechcą przyjechać do pracy misyjnej w Peru -  tej z pewnością nie zabraknie. 

czwartek, 3 listopada 2011

Dzień Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny



Zapewne jeszcze nie raz przyjdzie mi przeżywać jakieś wydarzenie na peruwiańskiej ziemi po raz pierwszy. Jednak już teraz wiem, że te związane z ważnymi dla mnie od dzieciństwa różnymi świętami, będą niewątpliwie mocnym przeżyciem.
Pierwszym takim szczególnym wydarzeniem było dla mnie przeżywanie dnia Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego. W tych dwóch dniach wiele było wyjazdów do różnych wiosek na tamtejsze cmentarze. Była msza święta w intencji zbiorowej za zmarłych – coś jak nasze wypominki, była modlitwa za zmarłych… ale czegoś mi jednak brakowało. Owszem na cmentarzach było mnóstwo ludzi, tylko że przeżywanie przez nich tych dni jest całkowicie inne od naszego. Zresztą już sam cmentarz wygląda trochę inaczej niż u nas w Polsce.
Czego mi brakowało… atmosfery naszych cmentarzy, rozświetlonych zniczami, ustrojonych wieńcami i kwiatami. Brakowało widoku pochylonych w zadumie i modlitwie ludzi. Brakowało ciszy i poświaty płonących w nocy zniczy, unoszącej się nad cmentarzem. Brakowało wreszcie „obecności” w znanych sobie miejscach, „obecności” nad grobami swoich bliskich i znajomych.

 Peruwiańscy górale w tych dniach świętują. Całymi rodzinami gromadzą się na grobach swoich bliskich – dosłownie na grobach!!! Rozkładają coś w rodzaju maty lub koca, wyciągają to co przynieśli do jedzenia i picia i zaczynają ucztować. Trwa to cały dzień i następny dzień to samo a jak obowiązki nie przeszkadzają to i trzeci dzień i czwarty też sobie posiedzą na grobach swoich bliskich. Jest to dla nich też dobra okazja, by uporządkować trochę grób, czasem go poprawić, czasem odmalować. Zapalą też świeczkę, położą kwiaty, niektórzy przyjdą na mszę. Generalnie jednak – takie odniosłem wrażenie – te dni są dla nich okazją do fiesty. Jest to swego rodzaju piknik, na cmentarzu bowiem gra orkiestra, można kupić jakieś przygotowywane na miejscu ciepłe jedzenie, jakiś napitek – często piwo, bywa, że są też tańce, a jak się trochę „rozweselą” to i może komuś się przyłoi.
Inny to rodzaj przeżywania tych dni…

Wszyscy święci orędujcie za nami…
Wieczny odpoczynek racz zmarłym dać Panie… Niech odpoczywają w pokoju.

Papieska Intencja Misyjna

Sierpień

Aby Kościoły partykularne kontynentu afrykańskiego, wierne przesłaniu ewangelicznemu, przyczyniały się do budowania pokoju i sprawiedliwości.