Tak naprawdę to nie wiem co i jak mam opisać z tych wszystkich doświadczeń tegorocznego przeżywania świąt –pierwszych na misjach. Jedno powiedzieć mogę z całą pewnością, był to dla mnie „inny” czas.
„Inny”…
hmm, no właśnie. Co znaczy „inny”? Czy „inny” dlatego, że z dala od rodzinnych stron,
od bliskich, bez całej otoczki polskiej tradycji świąt?
Tak, po
części dlatego, ale też złożyły się na to tutejsze realia.
Trzeba tu
na początku uzmysłowić sobie kilka spraw. Tu, gdzie jestem mamy do czynienia z
terenem misyjnym. A to oznacza, że wiara, choć jest, to niejednokrotnie bywa nieugruntowana,
„płytka” i obarczona ignorancją – składa się na to wiele spraw, o których napiszę
może innym razem. Poza tym, mamy tutaj zupełnie inne tempo życia związane z
klimatem (inny cykl roczny) oraz spuścizną tutejszej historii, tradycji i kultury. To tylko
najważniejsze kwestie, które trzeba choć trochę sobie uświadomić, by nabrać
odpowiedniego dystansu do wielu tutejszych spraw, które nas mogą dziwić,
zaskakiwać, budzić niezrozumienie i może nawet niektórych gorszyć, czy oburzać.
Bez uświadomienia
sobie wszystkich tych spraw, można tu bardzo łatwo wydać mocno krzywdzące oceny
– a nie o to przecież chodzi, by „coś” oceniać (z naszego tylko punktu widzenia),
ale by próbować zrozumieć.
Jakie jest
zatem przeżywanie świąt w moim rejonie? Wygląda to różnie w zależności od
miejsca, w miasteczku wygląda to inaczej niż na wsi.
Generalnie
ważną dla wielu ludzi jest tutaj msza święta zawsze przed północą, zwana „Misa
de Gallo” (nasza Pasterka)– odprawiana przeważnie o godz. 22.00 Ludzie przynoszą
na tę mszę figurki Dzieciątka Jezus, układają je przed ołtarzem i przed Szopką Betlejemską
– oczywiście obowiązkowo trzeba je poświęcić dużą ilością święconej wody. Po mszy
wszyscy wracają do swych domów na uroczysta kolację. Głowa rodziny składa
wszystkim świąteczne życzenia i układa poświęconą w czasie mszy figurkę do
wcześniej przygotowanej w domu szopki. Szopka Betlejemska jest tu bardzo
popularna, dużo bardziej niż Arbol de Navidad, czyli choinka. Szopki stawia się
chyba w każdym domu, w szkołach, w urzędach, w sklepach, w ważniejszych miejscach
życia publicznego, np. w rynku (często można spotkać szopkę na wolnym powietrzu
– przed urzędem, szkołą, czy ważniejszym placu). W czasie kolacji głównym
daniem jest indyk, nie może też zabraknąć Panetonu – świątecznego ciasta (coś
jak nasza „Babka z rodzynkami”, choć w smaku zupełnie inna), oraz czekolady. Stałym
punktem świętowania są też sztuczne ognie i petardy. Popularne jest także w tym
czasie (zwłaszcza krótko przed świętami, bądź w same święta obdarowywanie
dzieci prezentami, głównie są to zabawki i słodycze (szkoda, że jest to w sumie
jedyny dzień w roku, kiedy w ten sposób pamięta się o dzieciach). Jak można się
domyśleć świętowanie trwa do późna i dlatego nie dziwi fakt, że następnego dnia
udział we mszy jest już mniejszy (trzeba przecież trochę odpocząć).
Poza tym
wszystko toczy się tutaj normalnym rytmem dnia. Tak więc spokojnie można zrobić
zakupy, zwierzynę wyprowadza się na pastwisko, idzie się w pole by „obrobić”
ziemniaki, czy kukurydzę, bądź też zająć się
podregulowaniem, bądź naprawia np. moto-taxi, itp. zajęcia.
Świętowanie na
wsi wygląda skromniej – udział we mszy jest już znacznie mniejszy (kilka,
kilkanaście osób dorosłych i trochę więcej dzieci), jest kolacja (pewnie
uboższa niż w mieście), są petardy, głośna muzyka i piwo (niestety). Rano na
mszy mniej osób niż w nocy. Ludzie bardzo szybko wracają do codziennej
rzeczywistości. (np. kilka osób rano przyszło do kościoła z kilofami i motykami,
pokłonili się Dzieciątku i poszli do swojej ciężkiej pracy w polu – trzeba przecież
z czegoś żyć i zwierzynę na pastwisko wygnać i dach załatać i pranie zrobić, bo
ładnie słonko świeci i szybko rzeczy będą mogły wyschnąć). O drugim dniu świąt
nie ma mowy.
W całym okresie poświątecznym wiele rodzin „zamawia” mszę świętą -
„Bajada de Niño Jesus” („schowanie Dzieciątka Jezus”) – z prośbą o bł. dla całej
rodziny „swojego” Dzieciątka.
I zasadniczo,
to by było na tyle, ze świętowania u nas.
Moje
wrażenia świąteczne? Hmm…
Uroczysty
obiad z ks. Robertem oraz tymi którzy nam pomagają na plebani -(delikatna zupka
z makaronem – rosół to nie był na pewno J) i
pstrą gotowany (byłem w tym czasie na diecie), pozostali jedli ceviche –tradycyjne
danie Peru z surowej posiekanej ryby zalanej sokiem z cytryny i dodatkiem
warzyw. Po obiedzie ruszyłem w drogę do swojej parafii w Salcabambie – początek
obiecujący – wymiana koła po złapaniu gumy – później było trochę lepiej, tylko 3
godz. jazdy po wybojach i byłem na miejscu w Quisuar.
Po wysprzątaniu kaplicy (dzieci
spisały się znakomicie) odprawiłem pierwszą tego dnia tutejszą Pasterkę – „Misa
de Gallo” (było dużo dzieci i kilka osób dorosłych – z aktywnym udziałem we
mszy trochę krucho ale najważniejsze, że przyszli). Po mszy były cukierki dla
dzieci, no i w drogę do Salcabamby. Kościół był wysprzątany i przystrojony dwiema
choinkami, była też i szopka, tylko ludzi trochę brakowało, przyszło 5 osób. Rano
po śniadaniu z puszki (tuńczyk był
naprawdę pyszny) pełen nadziei, że będzie więcej ludzi na mszy udałem się
do kościoła. Rzeczywiście było trochę lepiej – 7 osób dorosłych i 3 dzieci. Dla
sprawiedliwości trzeba wspomnieć, że były to msze świąteczne po dwóch latach
przerwy (z powodu braku księży), a do tego, od rana nie było prądu we wsi i nie
było jak "zwołać” ludzi (dzwony z „taśmy” nie działały). W kolejnej wiosce
msza się nie odbyła, bo nikt nie przyszedł – dlaczego? - prawdopodobnie człowiek,
który miał powiadomić wioskę, zapomniał to zrobić L.
Tak wiec wróciłem do Pampas. Usiadłem przy naszej
choince. Z Internetu puściłem polskie kolędy, trochę sobie pośpiewałem – byłem sam,
bo ks. Robert jeszcze nie wrócił z wioski, gdzie miał ostatnią tego dnia mszę -
był więc czas, by trochę pomedytować. O 20.30 wrócił ks. Robert, wiec można
było zasiąść do stołu i zjeść wspólną kolację – bo przecież dobrze jest coś
zjeść we święta J
Jaki to
był dla mnie czas??? Był „inny” niż codzienny, bo przecież Chrystus się
narodził, przyszedł na świat, aby nas zbawić. Tą prawdą trzeba nam żyć i te Prawdę
trzeba nam głosić zawsze, wszędzie i każdemu.