wtorek, 27 grudnia 2011

No i po Świętach…


Tak naprawdę to nie wiem co i jak mam opisać z tych wszystkich doświadczeń tegorocznego przeżywania świąt –pierwszych na misjach. Jedno powiedzieć mogę z całą pewnością, był to dla mnie „inny” czas.
„Inny”… hmm, no właśnie. Co znaczy „inny”? Czy „inny” dlatego, że z dala od rodzinnych stron, od bliskich, bez całej otoczki polskiej tradycji świąt?
Tak, po części dlatego, ale też złożyły się na to tutejsze realia.
Trzeba tu na początku uzmysłowić sobie kilka spraw. Tu, gdzie jestem mamy do czynienia z terenem misyjnym. A to oznacza, że wiara, choć jest, to niejednokrotnie bywa nieugruntowana, „płytka” i obarczona ignorancją – składa się na to wiele spraw, o których napiszę może innym razem. Poza tym, mamy tutaj zupełnie inne tempo życia związane z klimatem (inny cykl roczny) oraz spuścizną tutejszej  historii, tradycji i kultury. To tylko najważniejsze kwestie, które trzeba choć trochę sobie uświadomić, by nabrać odpowiedniego dystansu do wielu tutejszych spraw, które nas mogą dziwić, zaskakiwać, budzić niezrozumienie i może nawet niektórych gorszyć, czy oburzać.
Bez uświadomienia sobie wszystkich tych spraw, można tu bardzo łatwo wydać mocno krzywdzące oceny – a nie o to przecież chodzi, by „coś” oceniać (z naszego tylko punktu widzenia), ale by próbować zrozumieć.
Jakie jest zatem przeżywanie świąt w moim rejonie? Wygląda to różnie w zależności od miejsca, w miasteczku wygląda to inaczej niż na wsi.
Generalnie ważną dla wielu ludzi jest tutaj msza święta zawsze przed północą, zwana „Misa de Gallo” (nasza Pasterka)– odprawiana przeważnie o godz. 22.00 Ludzie przynoszą na tę mszę figurki Dzieciątka Jezus, układają je przed ołtarzem i przed Szopką Betlejemską – oczywiście obowiązkowo trzeba je poświęcić dużą ilością święconej wody. Po mszy wszyscy wracają do swych domów na uroczysta kolację. Głowa rodziny składa wszystkim świąteczne życzenia i układa poświęconą w czasie mszy figurkę do wcześniej przygotowanej w domu szopki. Szopka Betlejemska jest tu bardzo popularna, dużo bardziej niż Arbol de Navidad, czyli choinka. Szopki stawia się chyba w każdym domu, w szkołach, w urzędach, w sklepach, w ważniejszych miejscach życia publicznego, np. w rynku (często można spotkać szopkę na wolnym powietrzu – przed urzędem, szkołą, czy ważniejszym placu). W czasie kolacji głównym daniem jest indyk, nie może też zabraknąć Panetonu – świątecznego ciasta (coś jak nasza „Babka z rodzynkami”, choć w smaku zupełnie inna), oraz czekolady. Stałym punktem świętowania są też sztuczne ognie i petardy. Popularne jest także w tym czasie (zwłaszcza krótko przed świętami, bądź w same święta obdarowywanie dzieci prezentami, głównie są to zabawki i słodycze (szkoda, że jest to w sumie jedyny dzień w roku, kiedy w ten sposób pamięta się o dzieciach). Jak można się domyśleć świętowanie trwa do późna i dlatego nie dziwi fakt, że następnego dnia udział we mszy jest już mniejszy (trzeba przecież trochę odpocząć). 
Poza tym wszystko toczy się tutaj normalnym rytmem dnia. Tak więc spokojnie można zrobić zakupy, zwierzynę wyprowadza się na pastwisko, idzie się w pole by „obrobić” ziemniaki, czy kukurydzę, bądź też zająć się  podregulowaniem, bądź naprawia np. moto-taxi, itp. zajęcia. 

Świętowanie na wsi wygląda skromniej – udział we mszy jest już znacznie mniejszy (kilka, kilkanaście osób dorosłych i trochę więcej dzieci), jest kolacja (pewnie uboższa niż w mieście), są petardy, głośna muzyka i piwo (niestety). Rano na mszy mniej osób niż w nocy. Ludzie bardzo szybko wracają do codziennej rzeczywistości. (np. kilka osób rano przyszło do kościoła z kilofami i motykami, pokłonili się Dzieciątku i poszli do swojej ciężkiej pracy w polu – trzeba przecież z czegoś żyć i zwierzynę na pastwisko wygnać i dach załatać i pranie zrobić, bo ładnie słonko świeci i szybko rzeczy będą mogły wyschnąć). O drugim dniu świąt nie ma mowy. 

W całym okresie poświątecznym wiele rodzin „zamawia” mszę świętą - „Bajada de Niño Jesus” („schowanie Dzieciątka Jezus”) – z prośbą o bł. dla całej rodziny „swojego” Dzieciątka.

I zasadniczo, to by było na tyle, ze świętowania u nas.

Moje wrażenia świąteczne? Hmm…

Uroczysty obiad z ks. Robertem oraz tymi którzy nam pomagają na plebani -(delikatna zupka z makaronem – rosół to nie był na pewno J) i pstrą gotowany (byłem w tym czasie na diecie), pozostali jedli ceviche –tradycyjne danie Peru z surowej posiekanej ryby zalanej sokiem z cytryny i dodatkiem warzyw. Po obiedzie ruszyłem w drogę do swojej parafii w Salcabambie – początek obiecujący – wymiana koła po złapaniu gumy – później było trochę lepiej, tylko 3 godz. jazdy po wybojach i byłem na miejscu w Quisuar. 
Po wysprzątaniu kaplicy (dzieci spisały się znakomicie) odprawiłem pierwszą tego dnia tutejszą Pasterkę – „Misa de Gallo” (było dużo dzieci i kilka osób dorosłych – z aktywnym udziałem we mszy trochę krucho ale najważniejsze, że przyszli). Po mszy były cukierki dla dzieci, no i w drogę do Salcabamby. Kościół był wysprzątany i przystrojony dwiema choinkami, była też i szopka, tylko ludzi trochę brakowało, przyszło 5 osób. Rano po śniadaniu z puszki (tuńczyk był  naprawdę pyszny) pełen nadziei, że będzie więcej ludzi na mszy udałem się do kościoła. Rzeczywiście było trochę lepiej – 7 osób dorosłych i 3 dzieci. Dla sprawiedliwości trzeba wspomnieć, że były to msze świąteczne po dwóch latach przerwy (z powodu braku księży), a do tego, od rana nie było prądu we wsi i nie było jak "zwołać” ludzi (dzwony z „taśmy” nie działały). W kolejnej wiosce msza się nie odbyła, bo nikt nie przyszedł – dlaczego? - prawdopodobnie człowiek, który miał powiadomić wioskę, zapomniał to zrobić L.

Tak  wiec wróciłem do Pampas. Usiadłem przy naszej choince. Z Internetu puściłem polskie kolędy, trochę sobie pośpiewałem – byłem sam, bo ks. Robert jeszcze nie wrócił z wioski, gdzie miał ostatnią tego dnia mszę - był więc czas, by trochę pomedytować. O 20.30 wrócił ks. Robert, wiec można było zasiąść do stołu i zjeść wspólną kolację – bo przecież dobrze jest coś zjeść we święta J

Jaki to był dla mnie czas??? Był „inny” niż codzienny, bo przecież Chrystus się narodził, przyszedł na świat, aby nas zbawić. Tą prawdą trzeba nam żyć i te Prawdę trzeba nam głosić zawsze, wszędzie i każdemu.

piątek, 23 grudnia 2011

Świąteczne Życzenia


Wśród zwykłej codzienności
Przepełniony ogromem Miłości
Wszechmocny Bóg w naszym Świecie
Zagościł jako małe Dziecię
Dla pasterzy i królów znakiem gwiazda była
Oto Panna Czysta porodziła Syna
W Betlejem zrodzony Wielki Boga Syn Jedyny
Zbawiciel całej ludzkiej rodziny

Ciesz się i Ty człowiecze drogi
Otwórz serca swego progi
Niech Twoje życie Betlejem się stanie
Ułóż czym prędzej Dziecię Jezus w Twej Miłości sianie
Ks. Paweł Chudzik



Wszystkim czytelnikom bloga składam najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt Narodzenia Pańskiego.  
Niech Słowo, które stało się ciałem zamieszka w Waszych sercach 
i błogosławi na każdy dzień.
ks. Paweł     J



P. S.
Wielkie dzięki za pamięć i wszystkie życzenia, które otrzymałem od wielu z Was. 


czwartek, 22 grudnia 2011

Święta tuż, tuż…


Choć wiele tysięcy kilometrów dzieli Peru od Polski i klimat i kultura inna, to kalendarz jednak ten sam.
Święta Narodzenia Pańskiego po raz kolejny odkryją przed nami tajemnicę Bożego Wcielenia - „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”. Tę radosną nowinę trzeba nam głosić zawsze i wszędzie, głosić słowem i życiem – to zadanie nie tylko  misjonarza ale każdego chrześcijanina. Oby ludzie, którzy nas spotykają na drodze swojego życia zawsze widzieli w nas świadków Chrystusa.

W polskich domach przygotowania do świąt z pewnością idą już pełną parą. Ostatnie zakupy, sprzątanie, już karpik w wannie sobie pływa, zapach przygotowywanych potraw i placków unosi się po domu i choinka czeka już na swe przybranie… ŚWIĘTA.

Dla misjonarza to szczególny czas – daleko od domu, od rodziny, w innej kulturze, w innym klimacie, często sam przy wigilijnym stole. Jednak zawsze myślami blisko swych rodzinnych stron. I nie tylko myślami J smakiem potraw też. 
Przynajmniej tych niektórych J Będą więc krokiety z barszczykiem i  zupa grzybowa, jedynie zamiast karpia będzie pstrąg.  Choinka już ubrana i szopka postawiona… tylko czekać na pierwszą gwiazdkę…J - z tą gwiazdką trochę przesadziłem. 
J  krokiety w ręku ks. Krzysztofa


Wigilijną Kolację zjemy w Pampas trochę wcześniej, a po niej w drogę - muszę dojechać do swojej parafii w Salcabambie - w święta, więc będę sam z moimi parafianami –podobnie jak Ks. Krzysztof, który już wyjechał do swojej parafii. W pampas zostanie jedynie ks. Robert – cóż taki już los misjonarza.




Będzie też uroczysta Pasterka, czyli Misa de Gallo - „msza koguta” a po niej spotkanie z parafianami. No a później zjem przywiezionego ze sobą krokieta, zaśpiewam polską kolędę, cieplutko wspomnę klimat „polskich świąt”, podziękuję Dobremu Bogu za kolejny dzień i … będę czekał na piękny sen J

niedziela, 11 grudnia 2011

Dzień za dniem…


Szybko mijają te dni w mym „nowym świecie”. Każdy inny, każdy wypełniony nowymi wyzwaniami i doświadczeniami. Jedne są lepsze,  inne gorsze. Cóż, takie właśnie jest ŻYCIE.

W ostatnich dniach w parafii mieliśmy Nowennę do naszej Pani
La Virgen Purisima, Patronki Pampas. Były codzienne msze
z kazaniem i modlitwą do naszej Patronki. A na koniec była oczywiście uroczysta procesja ulicami naszego miasteczka, ma się rozumieć z orkiestrą, petardami i okrzykami na cześć naszej Patronki - tego nie da się opisać, to po prostu trzeba zobaczyć i przeżyć. Poza tym jak zawsze: chrzty dzieci i dorosłych, Pierwsze Komunie, śluby, pogrzeby, codzienne msze święte.

Do naszej kancelarii parafialnej przychodzą ludzie z odległych wiosek, by zaprosić księdza na fiesty ku czci ich Patronów, albo by zamówić zbiorową mszę za zmarłych (tych od ostatniej wizyty księdza), połączoną od razu z chrztami i ślubami – wszystko w jednym dniu, bo nie wiadomo kiedy znów nas zaproszą.
Tak wiec kalendarz na najbliższe tygodnie szybko się wypełnia. Będzie zatem wiele dalekich wyjazdów, czasem z noclegiem, gdzieś u ludzi ze wsi (to coś nowego dla mnie).
Muszę tu dopowiedzieć, że zaproszenie księdza do wioski to bardzo istotna sprawa, bo to znaczy, że ludzie będą oczekiwać na księdza i będą przygotowani na mszę, chrzty, śluby, itd., (jednym słowem – wszystko, co możliwe). Bez zaproszenia ksiądz nie ma po co przyjeżdżać do wioski, bo i tak nikt nie przyjdzie na mszę – każdy ma bowiem swoje zajęcia z których żyje i te są w tym momencie ważniejsze od tego, że ksiądz przyjechał.
Bez ZAPROSZRNIA nie wiele można zdziałać.

Grudzień u nas to czas początku pory deszczowej. Trochę z opóźnieniem, ale już się zaczęło. Deszcz popaduje coraz częściej i obficiej. Zrobiło się nieco zimniej. Słońce najczęściej przysłonięte grubymi chmurami, tym bardziej cieszy chwila, gdy chmury ustępują i można chłonąć ciepło słonecznych promieni i radować oko widokiem majestatycznie wyglądających gór.
Wystarczyło zaledwie dwa dni mocniejszego deszczu i droga do Salcabamby nie przejezdna - zeszły lawiny błotne – a tu ciągle pada. Mam nadzieję, że w najbliższych dniach pogoda nieco się poprawi i naprawią drogę, bo w piątek mam zaplanowaną
I Komunię Świętą w jednej z wiosek przed Salcabambą. Wszystko się okaże w najbliższych dniach.

A na naszym wieńcu adwentowym zapalona już trzecia świeca. I w sumie, to jedynie ten wieniec przypomina mi Adwent, ten który znałem do tej pory - Roraty, dzieci z lampionami, rekolekcje, atmosfera zbliżających się świąt, zapach pieczonych pierników…, pozostaje tylko wspomnienie. Z obecnej perspektywy  mogę wyraźniej zobaczyć wartość tego Czasu przeżywanego w Polsce.
Niezależnie jednak od szerokości i długości geograficznej, czy zwyczajów i tradycji adwentowych wymiar Adwentu jest jeden i ten sam. To czas duchowego przygotowania, by Bóg mógł narodzić się w sercu każdego z nas.

Adwent – jakże misyjny to czas J

Radujcie się zawsze w Panu, jeszcze raz powtarzam: radujcie się!                 […] Pan jest blisko! O nic się już nie martwcie, ale w każdej sprawie wasze prośby przedstawiajcie Bogu w  modlitwie i błaganiu z dziękczynieniem.      A pokój Boży, który przewyższa wszelki umysł, będzie strzegł waszych serc i myśli w Chrystusie Jezusie.
                                                                                                                (Flp 4, 4 – 7)

poniedziałek, 5 grudnia 2011

W tak zwanym między czasie…


Nie samą pracą człowiek żyje. 
Bywa, że jest czas wolny, a jeśli już jest, to koniecznie trzeba go wykorzystać w możliwie najlepszy sposób. Jak??
Każdy ma swój sposób na odpoczynek i relaks. Ale najlepszy to ten, który łączy przyjemne z pożytecznym. Najlepszym sposobem na to jest OGRÓDEK.

Nie ma to jak smak własnych pomidorków czy ogóreczków, zwłaszcza kiszonych. Tak wiec wspólnie z ks. Krzysztofem, który szczęśliwie wrócił z urlopu rozpoczynamy nowy sezon w naszym ogródku.
Nasiona z Polski przywiezione, wiec nie ma na co czekać…
 




CDN…

Papieska Intencja Misyjna

Sierpień

Aby Kościoły partykularne kontynentu afrykańskiego, wierne przesłaniu ewangelicznemu, przyczyniały się do budowania pokoju i sprawiedliwości.